Do Etiudy dziewiątej, w Ges–dur, przylgnęła nazwa Motyl. Pojawia się i znika. Nie trwa nawet minuty. W tym czasie niemal sto razy odmienia na wszelkie możliwe sposoby jeden motyw – motyw inicjalny. Zmienia barwy, przeskakując z tonacji w tonację i z rejestru w rejestr, trzepoce oktawami uderzanymi ruchem staccato. Według Jachimeckiego jest ona „lekka jak bańka mydlana”. Arcypopularna stała się dzięki Paderewskiemu, który grał ją w sposób – jak pisano – niezrównany.
Inny słynny pianista tamtego czasu, Leopold Godowski, parał się dosyć szczególnym transkrybowaniem etiud Chopina: z fortepianu na fortepian. Ściślej: na fortepian „utrudniony”, wymagający od pianisty najwyższych umiejętności technicznych. Dokonał ponad 50 transkrypcji – w tym również Etiudy Ges–dur. Pomysł miał iście diabelski: połączył ze sobą obie etiudy skomponowane w tejże tonacji: tzw. Etiudę na czarnych klawiszach z op. 10 i Motyla z op. 25. Dało to – można sobie wyobrazić – efekt szczególny. Może bardziej do zadziwienia – niż do zachwycenia.
Popularność Etiudy Ges–dur nie zmalała. Parokrotnie stała się punktem wyjścia dla improwizacji jazzowych.