Kilkanaście pierwszych taktów Nokturnu f–moll – tworzącego wraz z Nokturnem Es–dur opus 55 – znalazło się w sztambuchu Elizawiety Szeremietiew.
Temat zarazem główny i inicjalny wracać będzie jeszcze wielokrotnie, prawie za każdym razem nieco odmienny. Nieść będzie ze sobą melancholię pogłębianą przez powtarzanie, niemal obsesyjne, inicjalnej melodii toczącej się w tempie i rytmie właściwym nokturnowemu dumaniu. Naprzeciw tej elegijnej aury staje parę taktów kontrtematu: muzyki, która wyrwała się na moment w sferę brzmień jaśniejszych (As–dur); choć wyrwała daremnie.
Cały dotychczasowy przebieg był jedynie oczekiwaniem na wydarzenie, które ma nastąpić. I następuje. Ma postać nagłego zderzenia gwałtownych oktaw agresywnego recytatywu ze spokojną siłą stojących mu naprzeciw akordów. Wzburzenie prowadzi ku kulminacji, ku momentowi przesilenia. Nieco patetyczny pasaż recytatywu sprowadza narrację z powrotem do melancholijnej aury, z której wyszła. Tyle że Chopin nie pozostawia słuchacza w tym nastroju do końca. Idąc śladem Bacha, kończy utwór brzmieniami nadziei przez zmianę jednego dźwięku, w wyniku czego tonacja f–moll przekształca się w F–dur. Moment dla pianisty niebezpieczny. Nietrudno bowiem popaść w nastrój naiwno–sentymentalny. Słynny niegdyś pianista i edytor Theodor Kullak zakończenie, owo przejście z moll w dur, skonkludował ironicznym westchnieniem: „A więc Bogu dzięki, cel został osiągnięty!...”
James Huneker pisał zaś: „W wielkich salach ginie coś z delikatnego i czułego ciepła i z uduchowionego głosu Chopina. Rozumiejący rzeczy pianista grać będzie nokturny przed małym audytorium. Tak, aby mógł się uwidocznić ich intymny nastrój nocny (...). Zostały napisane dla godzin zmierzchu, godzin melancholijnego osamotnienia, w którym ich ciche, tajemnicze dźwięki – dopiero odzyskują głos, by opowiadać o bólu, ale i o sile twórczej ich autora”.